Czego szukasz...?

główne menu

BTemplates.com

czwartek, 22 czerwca 2017

Życie rozkwita drugimi szansami, czyli jak znalazłam równowagę w diecie.



Życie jest absolutnie nieprzewidywalne. Nigdy nie wiemy na co trafimy, co nas spotka... Nigdy też nie mamy pewności jak zareagujemy. Nie wiemy też w jakim stanie będzie nasz umysł w danej sytuacji.

Nic nie jest czarne, ani białe.

Na dietę roślinną trafiłam nagle.

 Z dnia na dzień zaczęłam jeść roślinnie. 
Po półtora roku wróciłam do niektórych odzwierzęcych produktów...
I co potem się działo...?






O tym jak trafiłam na weganizm pisałam już w kilku innych postach. W dużym skrócie, przeglądając kiedyś internet, trafiłam na kilka foodbbooków jednej z wegańskich youtuberek. Zafascynowana jej kolorowymi posiłkami, ilością jedzenia i tym jaka śliczna była (i jest), zaczęłam zgłębiąc się w temat. Tego dnia obejrzałam polecany przez nią wykład Garego Yourofsky'ego. Tego samego wieczora przeszłam na "weganizm".

Byłam niesamowicie przestraszona. Żyłam wtedy w ogromnej panice, złości, bólu... strachu. Wszystko, w co dotąd wierzyłam zderzyło się ze ścianą...



Byłam do tego czasu osobą żyjącą w prawdziwym "trendy" i  "fit" świecie. Jadłam wysokobiałkowo, masakrowałam się treningami i praktycznie żadną ilością węglowodanów. Tak, to był czas kiedy myślałam, że poradziłam sobie z moimi zaburzeniami odżywiania, a tak na prawdę, był to ich tylko kolejny etap... I to nie ostatni.

Zupełnie nie wiedziałam co mam robić w tamtym momencie. Jedyne, co wtedy wiedziałam, to to że nie mogę jeść mięsa i innych rzeczy. Cały czas miałam przed oczyma wszystkie słowa z wykładu.





Zaczęłam szukać. Z dnia na dzień zmieniłam odżywianie. Znalazłam dietę wysokowęglowodanową... Pomyślałam: to jak spełnienie marzeń!


I to było jak spuszczenie psa ze smyczy...



Bardzo szybko z porcji, które wcześniej jadłam na poziomie ok 1700 kcal, o żadnej zawartości węglowodanów i ogromnych ilości białek, zaczęłam jeść ogromne ilości węglowodanów, i żadne ilości tłuszczy.
Dlaczego?
Trafiłam wtedy na kanały wegańskich YouTuberek, promujących dietę wysokowęglowodanową jako jedyną słuszną, taka na której mamy "jeść ile możemy", węgle, węgle, węgle... węgle!!!


Jak pies spuszczony ze smyczy...
Eeeeech....
Dzisiaj pisząc o tym, myślę jak bardzo głupie to było... nierozsądne i smutne.


Bardzo chciałam jeść normalnie.  I bardzo chciałam jeść.
Mój organizm domagał się energii po ciągłych treningach, po anoreksji, po zaburzeniach...
Więc już rozumiesz dlaczego rzuciłam się wtedy na jedzenie?


Bardzo szybko przytyłam.
Moja skóra z powodu braku tłuszczy, wyglądała jak... masakra ;) Niesamowita kaszka na całej twarzy, chrust miliony, ciągłe wahania insuliny, ospałość, ociężałość...
Brak tłuszczu, za dużo węgli i za dużo jedzenia w ogóle.
Dzisiaj to wiem.
Wtedy mówiłam "oczyszczanie organizmu".



Nie wiedziałam też wtedy, że istnieje coś takiego jak typ metaboliczny, jak genetyczne uwarunkowania organizmu to trawienia i wchłaniania niektórych pokarmów i tak sobie żyłam..
O wyżej wymienionych, piszę dokładnie w TYM POŚCIE.




Po jakimś czasie wprowadziłam więcej tłuszczy. Trochę się uspokoiło.
Wróciła mi miesiączka.
Odzyskałam rozum.





Ale dalej miałam w głowie kalorie, białka, tłuszcze, węglowodany, to mogę, tego nie mogę, muszę zjeść teraz, okno żywieniowe, post, jedzenie, bla, bla bla...
Tak, to było jak niekończąca się masakra w głowie.
Ciągłe myślenie o jedzeniu, o chudnięciu i o tym że jestem gruba i nie chcę tak wyglądać.
I tak cały czas. Ciągle. Bez żadnej przerwy. 24/7





Po ponad roku, ja, jako "freak" sportowy trafiłam na kilka "fit" profili na Instagramie. To były osoby, które były na diecie tradycyjnej, a ich ciała i sylwetki prezentowały się naprawdę dobrze. Szybko w mojej głowie pojawiła się myśl o tym co one jedzą i jak to na nich wpływa. Dieta z dużą ilością białka zwierzęcego, no wiesz: białko, białko, białko...  ale czekaj, czekaj, czy to nie był mój punkt wyjścia?
Dokładnie tak!
Wróciłam do tego, co było na samym początku- dieta ok 1700 kcal, ogromne ilości białka, minimalne ilości węgli...

Paranoja.- Swoją drogą, jak często to słowo pojawia się w moich postach...?

I co się stało?
Rozchorowałam się. Ja nigdy nie choruję!
Byłam poważnie przeziębiona przez dobre kilka tygodni, ogromy katar, mega zatkany nos tak, że nie mogłam oddychać, kaszel. Do tego obrzydliwy śluz w ustach, który ciągle musiałam odpluwać i który budził mnie w nocy i przez który nie mogłam spać. O! i jeszcze smród z ust. Dosłownie- smród.




I nie miałam wtedy pojęcia, o tym, co wiem dzisiaj- ZAKWASZENIE ORGANIZMU  i to porządne ( a jeśli się naczytałaś w organizmie, że coś takiego nie istnieje, bo organizm sam potrafi się "odkwaszać", to nie wierz w to) od OGROMNYCH ilość białka zwierzęcego z ryb, nabiału i jaj.
Bardzo możliwe, że candida też zaczęła się rozwijać.





I trwałam w takim stanie przez kilka tygodni. Trwałam aż do momentu, w którym wróciłam do medytacji. A właściwie zaczęłam w końcu medytować prawdziwie i regularnie. Każdego dnia.
Nie trwało to długo, zanim instynktowanie odstawiłam  na jakiś czas niektóre produkty odzwierzęce.

I nagle wyzdrowiałam. Wszystkie objawy odeszły jak "ręką odioł".





O mojej medytacji przeczytasz w tym poście.




Nawet nie mam słów którymi mogłabym wyrazić to jak strasznie się pomyliłam, jak mi jest.... nie wiem, żeby opisać to co teraz czuję. Musiało minąć tyyyyle lat, żebym w końcu(!!!!!!!!!!) zrozumiałam po co jest to wszystko.
Po co jest jedzenie,
po co jest sport,
po co jest aktywność...


Całe moje życie praktycznie kręciło się w okół treningów. 
I też całe moje życie praktycznie kręciło się w okół jedzenia ;)


W okół wyniszczającej diety, która nie dawała mi nic pozytywnego. Albo się głodziłam, albo obżerałam. I tak w kółko. Całe życie z jednej skrajności w drugą.


Jeszcze raz to napiszę- absolutny paradoks.















Dopiero moja medytacja pozwoliła mi zrozumieć o co (do cholery) w tym wszystkim chodzi.


A chodzi tylko i wyłącznie o zdrowie.
ZDROWIE.



Ćwiczysz dla zdrowia.
Dobrze odżywiasz się dla zdrowia.
Dbasz o siebie dla zdrowia.




A wygląd?
Jakim cudem miałabyś wyglądać źle, kiedy będziesz ćwiczyć i odżywiać się w sposób, w który prawdziwie podpowiada Ci twoje ciało i organizm 
(a nie twoje chore zasady, postanowienia i diety)?
To jest niemożliwe.




Idźmy dalej!
Liczenie makro.
Całe życie to robiłam.
Serio...
I dopiero w momencie w którym zrozumiałam, że przecież do cholery, na co mi to jest?


Dopiero w momencie, w którym zrozumiałam, że mój organizm wie wszystko, że ja wiem wszystko, że nie potrzebuję żadnych cholernych makro, kcal... dopiero kiedy prawdziwie uwierzyłam w to, że mogę być zdrowa, piękna i szczęśliwa, dopiero, kiedy przestałam sobie stawiać cholerne ograniczenia i dopiero kiedy przestałam się bać, zaczęłam żyć prawdziwie.
I zrozumiałam, że jedzenie to jedna z najbardziej naturalnych ludzkich potrzeb, jak sikanie, spanie...




Jednakże musisz pamiętać, że czasem nasz organizm jest tak rozchwiany, że sami gubimy się w tym wszystkim i nie zawsze te proporcje będą prawidłowe.
Czasem trzeba liczyć tzw makro, żeby mieć pewność, że nie jemy za mało- a ja miałam z tym problem.
Czasem liczenie makro nie jest problemem, a daje pewnego rodzaju spokój psychiczny, tak jak w moim przypadku.
Nigdy obsesyjnie. 
Wszystko warto robić w głową i rozsądkiem.




Chodzi tylko i wyłącznie o Twoje zdrowie.







Moje życie rozkwitnęło drugą szansą.

Wróciłam do diety tradycyjnej w stylu "fit".
Dokładnie takiej, jaka powinna być na samym początku. 
Przestałam jeść samo biało.
Przestałam panicznie bać się węglowodanów.

Przestałam stosować coraz to nowsze diety...


Znalazłam w sobie siebie.
Odkryłam swoją duszę i serce.
I odetchnęłam z ulgą.




Musiało minąć tyle lat...
Ale już tu jestem.





Z miłością z płynącą z czystego serca.
Ola

2 komentarze: